Jeśli się dobrze zastanowię, to nie znam osoby, która nie byłaby nigdy na jakiejś „diecie cud”. Co więcej, nie znam nikogo, komu by taka dieta cud przyniosła trwałe, oczekiwane efekty. To już prędzej takich, co to jedną dietę zmieniają na drugą, bo to „zła dieta była”, ale ta kolejna…..
Na świecie istnieją setki tysięcy diet, większość z nich ma na celu spowodowanie utraty masy ciała, są też takie, które tą masę mają zwiększyć, zadaniem innych jest prewencja chorób cywilizacyjnych lub wsparcie terapii różnych chorób poprzez zachowania dietetyczne.
O ile diety lecznicze zakładają stałą zmianę nawyków żywieniowych (no cóż, inaczej się nie da), to większość diet zmierzających do uwolnienia nas od nadmiernych kilogramów zakłada szybki efekt i pewne ramy czasowe, po których….. no właśnie, mamy nadzieję bezkarnie wrócić do poprzednich zwyczajów.
Pomyślmy, to jest to czyste marnowanie czasu. Lata poświęcone zmianie jednej diety na drugą lub, uchowaj Boże, eksperymentom z różnymi odchudzającymi medykamentami, mogliśmy przeznaczyć na trwałą i przyjemną zmianę naszych nawyków żywieniowych. Dla samopoczucia, zdrowia i, wreszcie, urody 🙂
W dodatku uniknęlibyśmy przykrych wyrzeczeń, a nasz organizm wiecznej huśtawki i niepewności, co też mu dostarczymy i kiedy. Z psychologicznego punktu widzenia, nie ma mocnych, nasze ciało będzie domagać się rekompensaty za te eksperymenty i, ani się obejrzymy, jak nasze kilogramy wrócą. Najczęściej z nawiązką. Badania mówią, że sukces (w zakresie uzyskania pożądanej masy ciała) odnosi 5-10% osób. Są to przede wszystkim efekty krótkoterminowe (jak np. utrata 10% masy ciała w ciągu 18 tygodni, bad. Foreyt i wsp.). Z czasem, sprawa ma się coraz gorzej. Po roku ok. 34% osób powraca do poprzedniej masy ciała, a po 3-5 latach – prawie WSZYSCY!
Jest to znany większości „dietowiczów” efekt jo-jo. To właśnie zbyt szybkie chudnięcia i restrykcyjna dieta przyczyniają się do jego wystąpienia. Większości diet odchudzających nie można kontynuować w nieskończoność, co więc najczęściej robimy? – wracamy do sposobu odżywiania się „sprzed diety” (pewnie aż do rozpoczęcia następnej).
Tym czasem dietetycy nie lubią potocznego ujęcia słowa dieta. Pochodzi ono wszak od łacińskiego diaeta i greckiego diatia, które oznaczają sposób życia (może być „chwilowy sposób życia”?). Zalecają więc trwałą zmianę nawyków żywieniowych i jeśli mówimy o „sukcesie dietetycznym”, to jestem przekonana, że zmiana nawyków by nim była.
Jak go osiągnąć? Przede wszystkim warto skonsultować się z dietetykiem, który pomoże nam poukładać sobie cały ten „bałagan” i ustalić kierunek naszych działań. Sprecyzowany cel, motywacja do jego osiągnięcia i plan realizacji to podstawa działania. Potem czas na czyny. Nie jest to droga łatwa i niewyboista, ale na pewno dająca przyjemność w postaci satysfakcji z osiąganych efektów. Jak wszystko, w czym chcemy się doskonalić wymagać będzie od nas wysiłku i czasu. No cóż, musimy zrozumieć nasze zachowania żywieniowe (zadanie dla psychodietetyka), które nam nie służą, a potem nauczyć się je kontrolować. Wprowadzenie regularnych posiłków i aktywności fizycznej będzie wymagało od nas mobilizacji i konsekwencji, gdy jednak uda nam się je przekształcić w nawyk, okaże się bezwysiłkowe i przyjemne.
I tu pozwolę sobie odnieść się do tego, czego nauczyła mnie joga. Kasia, moja nauczycielka, często przytacza ten argument, że przyjdzie taki moment, kiedy trudne i wymagające dużego wysiłku asany staną się bezwysiłkowe. To nie dzieje się od razu i nie zadzieje się bez naszej pracy. W dodatku nagroda ta może nadejść po wielu latach, ale jaką satysfakcją jest odczucie choćby małej zmiany zbliżającej nas do tego celu! I tak, jak w jodze (w fizycznym aspekcie) chodzi o rozciągnięcie się, które w efekcie przyniesie głębokość pozycji, tak w odchudzaniu, rzecz w takiej zmianie nawyków żywieniowych, która w efekcie pozwoli nam utrzymać wymarzoną i prawidłową dla zdrowia masę ciała.
Namaste!